do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ruszać się z miejsca. Kilka ruchów ramionami,
ciemny płaszcz opadł na ziemię. Simon wyciągnął
ręce w górę. Lewe ramię, choć obolałe, na szczęście
było sprawne. Palce zbadały dokładnie skałę tuż nad
głową, znalazły odpowiedni występ. Chwycił moc-
no, podciągnął się. I niezauważony przez nikogo,
skryty w mroku, zaczął piąć się w górę.
Jenny go zobaczyła. Jej wzrok przebił się przez
126 Susan King
ciemność i wyłowił na skalnej ścianie, osobliwie
wysoko, jakiś podłużny kształt. Człowiek. Simon.
W ostatniej chwili stłumiła krzyk. I zagryzając
wargi do krwi, półżywa ze strachu, patrzyła, jak
ciemna postać dociera do skalnej krawędzi, dziesięć
stóp nad posadzką z kamienia. Ta postać, teraz
przykurczona, nieruchomieje na sekundę. Ale już
z wolna się podnosi, prostuje na całą wysokość, nogi
w wysokich butach stawiają pierwsze, ostrożne
kroki.
Przemytnicy, zajęci poskramianiem konia, nie-
świadomi są niczego. Dla nich jedyną troską jest
teraz umknąć przed kopytami wierzgającej klaczy.
%7ładen z nich nie widzi mężczyzny, ukrytego
w mroku, który ponad ich głowami przesuwa się cal
po calu po krawędzi skały.
Jeszcze jeden krok. Simon przykucnął i gwizdnął.
Cichy dzwięk odbił się echem, też cichym, echem
osobliwym, od którego ciarki przechodziły po ple-
cach. Potem Simon podniósł się, zrobił jeszcze jeden
krok, ostatni. W powietrze. I opadł na grzbiet konia.
W jednej sekundzie rozpoczęło się prawdziwe
pandemonium. Koń szalał. Rżał, kwiczał, stawał
dęba, bił zadem. Przemytnicy rozprysnęli się na
wszystkie strony. Jeden czmychnął w głąb skalnego
korytarza, Angus ruszył jego śladem, potknął się
i upadł, przygnieciony ciężarem innego przemyt-
nika. Mężczyzni, dzwigający beczułki, natychmiast
pozbyli się swego balastu. Beczułki poturlały się po
kamieniach, mężczyzni potoczyli się za nimi.
Na oszalałym koniu siedział Simon. Jedna ręka
Srebrny ogień 127
wczepiona w grzywę, drugą chwycił za postronek.
Starego przemytnika rzuciło o ścianę, ale postronka
nie puszczał. Simon oderwał rękę od grzywy, sięgnął
za pas. Błysnęło srebrne ostrze.
 Jenny! Jenny!
Przeciął sznur, schował szybko nóż. Jenny już
biegła. Przeskoczyła przez dwóch mężczyzn, nie-
przytomnych, znieruchomiałych na ziemi, i poko-
nała kilka stóp dzielących ją od konia. A w tym
czasie Simon dokonał cudu. Pogwizdując, pogadując
i przede wszystkim ciągnąc z całej siły za resztkę
postronka, zmusił klacz, aby obróciła się w kółko.
Przestała wybijać grzbietem, obróciła się  i nagle
zastygła.
Stała nieruchomo, ciężko dysząc. Simon dał znak.
Jenny podbiegła, chwyciła mocno wyciągniętą rękę.
Załopotała spódnica, mignęły smukłe nogi, Jenny
zajmowała już swoje miejsce za Simonem Lockhar-
tem. Objęła go mocno w pasie, Simon zawrócił
klacz, pochylił się i rąbnął ją piętami.
Klacz zarżała, zastukały żelazne podkowy. Czas
najwyższy, kilku przemytników zaczynało pod-
nosić się już z ziemi, przeklinając i złorzecząc. Ich
krzyki szerokim echem odbijały się od skalnych
ścian, krzyki złowrogie, ale też i dobroczynne zara-
zem. Spłoszona klacz samorzutnie przyśpieszyła
kroku, bez oporu zanurzyła się w kamiennym
tunelu. I pobiegła. Koń przepiękny, biały jak mleko,
pomknął przez labirynt mrocznych korytarzy. Ko-
rytarzy krętych i nieprzewidywalnych, raz długich,
raz krótkich, wysokich i niskich, dlatego Jenny,
128 Susan King
wtulona w plecy Simona, tak jak on niziutko
pochyliła głowę. A zwierzę parło do przodu nieprze-
rwanie, krzyki mężczyzn cichły, w końcu zamilkły
zupełnie. W ciszy wśród skał słychać było tylko, jak
pracują potężne płuca, jak żelazne podkowy nie-
strudzenie biją o kamień.
Jeszcze jeden zakręt w mrocznych skalnych cze-
luściach i już wjeżdżali w niedługi korytarz, u wylo-
tu którego majaczyły kamienne drzwi. Simon
wstrzymał konia. Klacz stanęła, niespokojna jed-
nak, parskająca.
 Zsiadaj, Jenny! Otwórz drzwi!
Natychmiast zsunęła się z konia i pośpieszyła
kamienną rampą ku płycie. Za chwilę usłyszała za
sobą cichy stukot i czułe, bardzo czułe słówka.
Znak, że Simon Lockhart i biała klacz podążają za
nią.
A czasu znów było bardzo mało. Skalny tunel
ożywał, kroki i pokrzykiwania, zrazu ciche, stawały
się coraz głośniejsze. Jenny chwyciła oburącz za
żelazny pierścień, służący za klamkę i zanosząc
w duchu króciutką modlitwę o skuteczność swych
poczynań, szarpnęła z całej siły. %7łelazne zawiasy
zgrzytnęły, drzwi stęknęły niechętnie, ale poddały
się małym, silnym dłoniom Jenny Colvin.
Otworzyła drzwi jak najszerzej, rzuciła jedno
tylko, pełne ciekawości spojrzenie na krótki kory-
tarz, wykopany w ziemi, wznoszący się łagodnie ku
wrzosowisku. I już odsuwała się na bok. Klacz, Bogu
dzięki, szła za Simonem jak baranek, kiedy jednak
wyszła przez ukryte w zaroślach wyjście na otwartą
Srebrny ogień 129
przestrzeń, szarpnęła się niespokojnie, gotowa już do
biegu. Silna dłoń Simona nie puściła postronka, kilka
łagodnych słów z jego ust, jak zwykle, rzuciło czar na
białą piękność. Kopyta uderzyły parę razy w miękką
darń, koń zwietrzył świeżą trawę. Zwiesił szlachetny
łeb i najspokojniej w świecie zaczął się paść.
Jenny ostatnia wynurzyła się spod ziemi i z ulgą
opadła na kolana, na świeżą, pokrytą rosą trawę. Po
ciemnych czeluściach znajome wrzosowisko, piesz-
czone srebrzystą poświatą, zdało jej się jakimś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta