do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się z hukiem i trzaskiem. Potem wszystko ucichło, nawet zawodzenie wiatru. Czerwień
przeszła w szarość i świat pogrążył się w całkowitych ciemnościach.
Rawsthorne nie wiedział początkowo, co się stało. Usłyszał krzyk Julie i nagle coś
zwaliło go z nóg. Upadek w głąb wąwozu całkowicie pozbawił go tchu i leżał tam przez
dłuższą chwilę, nie mogąc dojść do siebie. Czuł ucisk w piersiach - dobrze znany objaw,
który nie wróżył nic dobrego - i wiedział, że nie wolno mu się zanadto poruszać, bo serce
odmówi posłuszeństwa. Po chwili jednak, gdy zaczął swobodniej oddychać, usiadł i spojrzał
na plątaninę gałęzi na skraju wąwozu.
- Julie! - krzyknął. - Nic się pani nie stało?
Jego głos zabrzmiał przerazliwie cicho, niknąc w gwałtownym podmuchu wiatru.
Krzyknął jeszcze kilkakrotnie, ale nie usłyszał odpowiedzi. Spojrzał z rozpaczą na ścianę
wąwozu, wiedząc, że musi się przemóc i dotrzeć na górę. Dręczyła go niepewność, czy
potrafi to zrobić. Zaczął wspinać się powoli po zboczu, próbując zachować resztki sił i często
odpoczywając, gdy tylko znajdował mocne oparcie dla nóg.
Udało mu się niemal dotrzeć na szczyt.
Gdy wyciągnął rękę, aby uchwycić się solidnie osadzonej skały na krawędzi wąwozu,
krzyknął z bólu. Miał wrażenie, że podstępny wróg wbił mu w pierś rozżarzone do
czerwoności ostrze i nabrzmiałe serce rozpada się na dwie części. Krzyknął raz jeszcze
w paroksyzmie bólu i upadłszy w głąb wąwozu leżał tam, a strugi wody obmywały mu włosy.
10
I
Dawson miał wrażenie, że drugie uderzenie huraganu jest słabsze niż pierwsze, ale może
tak mu się tylko wydawało z powodu niewielkich opadów. Mimo wszystko atak był
wystarczająco gwałtowny. Kiedy Wyatt zjechał z drogi, wprowadził land-rovera w gęste
zarośla na zboczu wzgórza i znalazł niedostrzegalne niemal zagłębienie terenu. Nie mógł
zrobić nic lepszego, aby zapewnić samochodowi bezpieczeństwo.
- Dlaczego nie zostaniemy w wozie? - zapytał Dawson.
Wyatt rozwiał jego złudzenia.
- Niewiele trzeba, żeby przewrócił się na bok, mimo że wcisnąłem go między drzewa.
Nie możemy ryzykować.
W ten sposób Dawson porzucił nadzieję, że samochód zapewni im osłonę przed wiatrem
i deszczem, zaczęli więc rozglądać się za jakimś schronieniem dalej na wzgórzu. Wiatr wiał
już, bardzo mocno i stopniowo przybierał na sile. Przy jego gwałtowniejszych podmuchach
z trudem utrzymywali się na nogach. Wkrótce natknęli się na pojedynczy oddział pułku, który
Favel wysłał na wzgórze nad Negrito. %7łołnierze okopywali się i Wyatt zdołał pożyczyć od
nich jakieś narzędzie, aby też trochę pokopać.
Okazało się to trudniejsze niż pod St. Pierre. Ziemia była twarda i kamienista, a tuż pod
cienką warstwą nieurodzajnej gleby znajdowała się lita skała, wyskrobał więc tylko płytki
dół. Skorzystał jednak, jak potrafił, z nierówności terenu, wybierając miejsce, gdzie
wystawiona na wiatr skała dawała mu pewną osłonę.
Skończywszy powiedział do Dawsona:
- Niech pan tu zostanie, a ja pójdę poszukać któregoś z oficerów.
Dawson skulił się za skałą, spoglądając z niepokojem w niebo.
- Proszę uważać, to nie jest spacer na wiosennym wietrze.
Wyatt wyczołgał się, pełznąc tuż przy ziemi. Wicher uderzył z góry jak ręka olbrzyma,
próbując go pochwycić i potrząsnąć nim, Wyatt rozpłaszczył się jednak, aby uniknąć jego
szponów i podczołgał się na brzuchu do najbliższego dołu, gdzie zobaczył jakiś zwinięty
kłębek odzieży. Okazało się, że to skulony żołnierz.
- Gdzie wasz dowódca? - ryknął Wyatt.
Tamten uniósł kciuk, wskazując, że powinien iść dalej wzdłuż zbocza.
- Jak daleko?
Rozstawione palce określiły odległość na trzysta stóp - a może metrów? Tak czy inaczej,
nie było to blisko. Zdumione brązowe oczy wpatrywały się w pełznącego dalej Wyatta, a gdy
wiatr powiał mocniej, skryły się pod płaszczem.
Wyatt potrzebował sporo czasu, aby odnalezć oficera, ale gdy mu się to udało, rozpoznał
w nim człowieka, którego widział w kwaterze Favela. Co istotniejsze, oficer rozpoznał jego,
wyszczerzając na powitanie białe zęby w promiennym uśmiechu.
- Allo, ti blanc! - krzyknął. - Niech pan tu zejdzie!
Wyatt wszedł do jamy, mieszcząc się z trudem obok oficera i złapawszy oddech zapytał:
- Widział pan w tej okolicy jakąś białą kobietę?
- Nikogo nie widziałem. Tak wysoko w górach jest tylko nasz pułk. - Uśmiechnął się
szeroko. - Nieszczęśni żołnierze.
Wyatt był rozczarowany, choć nie oczekiwał właściwie pomyślnych wieści.
- Gdzie są ludzie? - zapytał. - I jak to znoszą?
- Na dole - odparł oficer. - W pobliżu dna doliny. Nie wiem, w jakiej są formie, nie
mieliśmy czasu tego sprawdzić. Posłałem tam żołnierzy, ale jeszcze nie wrócili.
Wyatt pokiwał głową. Pułk doskonale się spisał: prawie piętnaście kilometrów
forsownego marszu, a potem pospieszne kopanie dołów - wszystko w ciągu dwóch godzin.
Trudno było od nich wymagać, by zrobili więcej.
- Spodziewałem się jednak zastać część ludzi tu, na górze - stwierdził oficer.
- Na tej wysokości teren jest bardziej odsłonięty - powiedział Wyatt. - Na dole są
bezpieczniejsi. Nie przypuszczam, żeby wiatr przekroczył tam prędkość stu trzydziestu czy
stu czterdziestu kilometrów na godzinę. Tu, w górze, jest inaczej. Jak zniosą to pańscy ludzie?
- Nic nam nie będzie - odparł twardo oficer. - Jesteśmy żołnierzami Julia Favela.
Przeżywaliśmy gorsze rzeczy niż huragan.
- Nie wątpię - stwierdził Wyatt. - Ale huragan to też poważna sprawa.
Oficer skwapliwie mu przytaknął, po czym powiedział:
- Nazywam się Andre Delorme. Miałem plantację w górnym biegu Negrito. Teraz, gdy
nie ma już Serruriera, odzyskam ją. Kiedy to wszystko się skończy, ti Wyatt, musi pan mnie
odwiedzić. Będzie pan zawsze mile widziany. Będzie pan wszędzie miłym gościem na San
Fernandez.
- Dziękuję - odparł Wyatt. - Nie wiem jednak, czy tu zostanę.
Delorme szeroko otworzył oczy ze zdumienia.
- A dlaczego nie? Ocalił pan ludzi z St. Pierre, pokazał nam pan, jak zabić Serruriera.
Będzie pan tutaj wielkim człowiekiem. Postawią panu pomnik; piękniejszy niż miał Serrurier
na Place de la Liberation Noire. Lepiej postawić pomnik komuś, kto ratuje ludziom życie.
- Ratuje życie? - powtórzył z sarkazmem Wyatt. - Sam pan powiedział, że pokazałem
wam, jak pozbyć się Serruriera i całej jego armii.
- To co innego. - Delorme wzruszył ramionami. - Julio Favel mówił mi, że widział się
pan z Serrurierem i on nie uwierzył w pańską historię o huraganie.
- Tak było.
- Więc zginął z własnej winy. Był głupi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta