do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszelkie choroby i uroki nieomylni, rodowici wróże, lecząc starymi
sposoby  zamawianiem według formuł dawnych, niezrozumiałych, na
podstawie splotów włosów, kawałków odzieży z wisielca, widełek nie-
toperza, mchu z krzyża na rozstajnej drodze, wody wrzącej, węgli lub
chleba.
Przyrosły czary nowe. Gdy stary zakonnik, kapelan u Zwiętej Kata-
rzyny, w czasie podniesienia dzwigał na wysokość oczu ciężką złotą
monstrancję i wśród błękitnych dymów kadzidła patrzał w ciżbę ciasno
w kościołku stłoczoną  chowali się jeden za drugiego i kryli twarze w
dłoniach starzy  chłopcy świętokrzyskich wiosek, co ta na sumieniu
mieli przecie niejedno.
Mówili bowiem szeptem najstarsi, że wtedy stary brat Kazimierz
przez Przenajświętszy Sakrament widzi każdą zbrodnię ludzką jak na
dłoni. Strach wielkooki szedł między chłopy.
A któż ciebie wypowie, co moc twoją uprzytomni, pieśni-potęgo:
 Zwięty Boże, Zwięty Mocny, Zwięty a Nieśmiertelny  zmiłuj się nad
nami!  gdy ją ze siebie wyrzucali tłumem, gromadą, wsiami, wtło-
czonymi w odwieczny, grubomury, niski, mały kościół Zwiętej Kata-
rzyny! Prosili się po chłopsku, nisko, u kolan Boga   Od powietrza,
głodu, ognia i wojny  zachowa j nas, Panie!  My grzeszni Ciebie Bo-
ga prosimy...
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
98
Nie wyprosili się od wojny! Przyszła sroga i straszna. Sroższa i
czterykroć dłuższa niż samo Powstanie. Jakoby gradowa burza przela-
tywała z kołatem i łoskotem ponad górami wysokimi i nad niskością
chałup.
Przychodziły z siekierami podłe Austriaki, żeby ciąć głuche lasy,
których nawet bury Moskal nie ważył się tykać. Lecz obroniła się dzika
strona swymi wyrwami, kamienistością dróg, wąwozikami górskimi z
pieca na łeb, po których nawałnica swego czasu wody puszcza. Nie
dosięgły Aysicy!
Przyszła znowu na swe miejsce Polska. Nie zamienili Moskale
klasztoru Zwiętej Katarzyny na koszary konnicy, jak to było w ich pla-
nie, i nie przyłożył Austriak siekiery do korzenia lasów. Stoi oto wciąż
dom boży. Widać ze wszech stron białą jego wieżę w dolinie fiołkowej
od lasów, co z dala i z bliska ciągną ku niemu wielkimi pasmami. Jest
jakoby zwornikiem, w jedność ujmującym wielorakie pustkowie. Oko
przybiega z obszarów i spoczywa na jego białym kształcie, a wyrzez-
biony w zrenicy  zachowuje w sercu na zawsze.
%7łyj wiecznie, świątnico, ogrodzie lilii, serce lasów! Przeminęły nad
tobą czasy złe, zlane ludzką krwią. Ciągną inne, inne. Lecz któż może
wiedzieć, czy z plemienia ludzi, gdzie wszystko jest zmienne i niewia-
dome, nie wyjdą znowu drwale z siekiera-mi, ażeby ściąć do korzenia
macierz jodłową na podstawie nowego prawa, w interesie jakiegoś
handlu lub czyjegoś niezbędnego zysku. Jakie bądz bytoby prawo, czy-
jekolwiek by było, do tych przyszłych barbarzyńców poprzez wszyst-
kie czasy wołam z krzykiem:  nie pozwalam! Puszcza królewska,
książęca, biskupia, świętokrzyska, chłopska ma zostać na wieki wie-
ków, jako las nietykalny, siedlisko bożyszcz starych, po którym święty
jeleń chodzi jako ucieczka anachoretów, wielki oddech ziemi i żywa
pieśń wieczności.
Puszcza jest niczyja  nie moja ani twoja, ani nasza, jeno boża,
święta!
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
99
NA PROBOSTWIE W WYSZKOWIE
Podczas srogiego deszczu, który lał, w istocie, jak z cebra, pomknął
z pustych ulic Warszawy automobil należący do Oddziału Drugiego
Inspektoratu Generalnego Armii Ochotniczej, dając w swym wnętrzu
schronienie przed ulewą prof. Ferdynandowi Ruszczycowi, p. Adamo-
wi Grzymale-Siedleckiemu, p. Modzelewskiemu wraz z jego aparatem
kinematograficznym, niżej podpisanemu oraz dwu szoferom. Papiery
podróżne wyznaczały kierunek na teren operacyjny frontu północnego.
Skacząc, jak piłka, po kamiennych bulwach przedmieść Pragi, dosko-
nały pojazd wydostał się na szosę radzymińską, na ów niepozorny
szlak, co przed dwoma tygodniami ściągał na siebie oczy całej Polski, a
nawet oczy całego świata. Miałem już był zaszczyt poznać tę drogę
przed dwoma dniami, wśród podrygów sroższego rodzaju w automobi-
lu ciężarowym wraz z korespondentem pism francuskich, p. Genty, p.
Irzykowskim, Pilarzem i Mierzyńskim, bez dotarcia do zamierzonego
celu, gdyż popsuta rurka motoru udaremniła wówczas wyprawę. Zlad
krótkotrwałych walk można było dostrzec tuż za ostatnimi umocnie-
niami z drutu i szeregiem rowów na pobrzeżu lasów, a przed szerokimi
błotnymi rozlewiskami: wzdłuż traktu ciągnęły się ciemne znaki schro-
nów ziemnych równolegle i symetrycznie wykopanych przez żołnierzy
bolszewickich. Raz wraz przerywały jazdę popsute mosty. Gdy jeden z
takich byłych mostów wypadło objechać, zbaczając z traktu na łąkę,
automobil zarznął się w rozmiękłe od ulewy pastwisko i w oczach,
niemal, coraz głębiej zapadał. Trzeba było opuścić jego suche wnętrze i
podczas najzacieklejszej nawałnicy windować ciężkie pudło do góry.
Na szczęście żołnierze, zatrudnieni przy naprawie mostu, przyszli z
pomocą panom szoferom. Zapadnięte koła, przy użyciu lewara, który
los szczęśliwy tam zesłał, wydobywano z błota i podsuwano pod nie
deski, aż cały samochód wydzwignięto na grunt stalszy. Nim jednak o
nastąpiło, ulewa przemoczyła nas wszystkich do szpiku kości. Stojąc
wśród mokradła, mieliśmy wrażenie, iż sami na wzór samochodu, w
topiel się zanurzamy. Nieskończone wozy trenu, oddziały konnicy i
piechoty, ciężkie automobile ze sprzętem wojennym, pojazdy wracają-
ce z rannymi utrudniały dalszą drogę, gdy już stanęliśmy znowu na
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
100
bitym trakcie. Gdy wreszcie ruszyliśmy dalej, dosyć zgodnym chórem,
mimo przekonaniowych różnic, szczękaliśmy zębami. Wkrótce ukazał
się Radzymin ze zgliszczami w środku rynku jeszcze dymiącymi, z
domami poprzewiercanymi od pocisków i cmentarną pustką, która le-
gła w zbombardowanych placach i zaułkach. Z Radzymina posunęli-
śmy się już żywiej do Wyszkowa. Zbliżając się do tego miasteczka,
spostrzegliśmy most na Bugu w stanie opłakanego zniszczenia. Trzeba
było przeprawić się za rzekę przez most kolejowy, a więc znowu win-
dować samochód po głębokim piasku i przepaścistych wybojach. Gdy
wreszcie dotarliśmy do środka miasta, objaśniono nas w wojskowej
komendzie, iż generał Józef Haller bawi właśnie na probostwie. Zzięb-
nięci i zmoczeni, postanowiliśmy szukać gościny u proboszcza. Indy-
widua z nogami gruntownie przemoczonymi i z bielizną, która przej-
muje dreszczem za każdym poruszeniem ciała, nie są w stanie przykła-
dać należytej wagi do czci najwyższych dostojeństw, tytułów najbar-
dziej zasłużonych, a nawet w sposób godziwy szanować cudzego pra-
wa do posiadania domu i jego ciszy. Co gorsza, w każdym z takich
przemarzlaków budzą się niezdrowe i surowo zakazane rojenia o na-
tychmiastowości kielicha tęgiej gorzałki-gdyby nawet był, jak niżej
podpisany, wieloletnim i aż do znudzenia wytrwałym antyalkoholi-
kiem. Na szczęście, drzwi mieszkania proboszcza w Wyszkowie, księ-
dza kanonika Mieczkowskiego, same się gościnnie otwarły, gdy za-
meldowano gospodarzowi ludzi przemokniętych. Zastaliśmy w dużym
pokoju, oprócz wiekowego plebana i jego wikariusza, księdza Modze-
lewskiego-generała Hallera i ambasadora francuskiego, p. Jusseranda.
Trafiliśmy właśnie na sam środek relacji kanonika o pobycie w jego
domu w ciągu ubiegłego tygodnia  rządu polskiego z ramienia Rosyj-
skiej Republiki Rad, złożonego z rodaków naszych-dr. Juliana Mar-
chlewskiego, Feliksa Dzierżyńskiego i Feliksa Kohna. Trudno było [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta