[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Już otwierał usta, by pozdrowić gościa, lecz najpierw rzucił
na niego okiem. Natychmiast wyprostował się i wypiął
pierś.
- Dzień dobry. Czym mogę panu pomóc, sir?
Zaskoczyło to Connora. W lombardzie rzadko można było
spotkać się z uprzejmością.
- Dzień dobry. Zapewne mówię z panem
Meredithem?
- We własnej osobie - wycedził dość wyniośle jego
rozmówca.
- Naprawdę może mi pan pomóc. - Connor nawiązał
do jego powitania. - Chciałem wymienić to - wyciągnął
dłoń, ukazując medalion - na coś innego. Na przykład na
ten muszkiet i trochę garnków. Jadę do ciotki w Szkocji, a
obiecałem bratankowi, że się po drodze gdzieś
zatrzymamy, żeby zapolować. Nieszczęściem wziąłem ze
sobą niewiele pieniędzy. Mam nadzieję, że mogę sobie
wybrać parę rzeczy w zamian, co by mi pozwoliło
132
zbilansować rachunki.
Meredithowi niemal oczy wyszły z głowy na widok
medalionu. Odchrząknął.
- Jest ze złota?
- Oczywiście - odparł chłodno Connor. - Chce mu
się pan przyjrzeć?
Meredith skwapliwie sięgnął po błyszczące cacko i
fachowym ruchem przesunął palcem po brzegu, żeby je
otworzyć. Przyglądał się przez chwilę miniaturze z
dyskretnym uśmieszkiem.
- Och, jakże ta dama jest podobna do księżnej
Dunbrooke, nie sądzi pan?
Connor spojrzał na niego ze zdumieniem. Księżna
Dunbrooke? Ostatnią, o jakiej słyszał, była jego matka.
- Przepraszam... do kogo?
- Do księżnej Dunbrooke - powtórzył Meredith z
pewnością siebie. - Och, to na pewno ona. Piękna jak
królowa wróżek! Była tutaj z księciem przeszło rok temu i
dobrze się jej wtedy przyjrzałem, moja żona także.
Mówiono, że przyjechali wizytować posiadłość, a był
najwyższy czas, bo strasznie ją zaniedbano. A książę
nędznie potem zginął, nie ma co. Podobno zbójcy go
napadli i zamordowali.
Connor poczuł niemiły zawrót głowy.
- Zamor... o czym pan...
- O, proszę spojrzeć, tu jest jakiś napis. Niech no
tylko włożę okulary...
Connor niemal wyrwał mu z ręki medalion i
natychmiast go zatrzasnął. Meredith spojrzał na niego
zaskoczony, mrużąc oczy. Właściciel lombardu spostrzegł,
że Connor zbladł.
Jego pucołowata twarz złagodniała.
133
- Zmienił pan zdanie, sir? Nie mam pretensji. To
pewnie rodzinna pamiątka?
Connor gorączkowo szukał odpowiedzi, lecz z jego
ust wydobyło się tylko głuche stęknięcie.
- Podobny pan z postawy do starego księcia. Tak
samo był wysoki, czarnowłosy i z kanciastym
podbródkiem. Pewnie pan jest zubożałym kuzynem,
prawda?
Connor odetchnął głęboko.
- Tak, zmieniłem zamiar - odparł, odzyskując głos. -
Zapłacę gotówką. Zacznijmy od tego Zielnika z wystawy.
Meredith był nieco zaskoczony przemianą miłej
pogawędki w chłodną transakcję, lecz spełnił jego prośbę.
Gdy Connor jakieś pół godziny pózniej wyszedł
stamtąd z naręczem różnych rzeczy i niemal pustymi
kieszeniami, zaśmiał się nerwowo.
Marianne Bell, jego kochanka, została księżną
Dunbrooke! Jak to możliwe? A Richard, młodszy brat,
rywal i sprzymierzeniec w jednej osobie, niewinny
chłopiec, który pózniej przeobraził się w hulakę z piekła
rodem, padł ofiarą mordu.
Był tak pochłonięty własnymi myślami, że nie
usłyszał kroków za sobą.
- Nic się nie zmieniłeś łobuzie jeden, ale miło mi cię
widzieć. Myślałem, żeś kitę odwalił!
Connor odwrócił się gwałtownie. Za nim stał
mężczyzna o śniadej cerze, zielonych oczach i potężnym;
bulwiastym nosie. W jego spojrzeniu malowała się
zarówno serdeczność, jak i radość ze spotkania. Z jego
ramienia zwisał parciany worek.
- Raphael Heron! - zawołał radośnie Connor. - Na
psa urok! Kogo ja widzę!
134
Raphael Heron wybuchnął śmiechem i porwał go w
ramiona. Wewnątrz worka coś brzęknęło. Gdy Raphael
wypuścił go z uścisku, który o mało nie pogruchotał mu
żeber, Connor spojrzał na worek z rozbawieniem. Raphael
był Cyganem, naczelnikiem niezbyt licznego taboru, który
w czasach jego dzieciństwa często obozował na skraju ziem
Dunbrooke'ow, i kierował się tylko jedną moralną
wskazówką: dla dobra współplemieńców wszystko było
właściwe, łącznie z kłamstwem, kradzieżą i oszustwem.
W rezultacie i Raphael, i członkowie taboru łgali jak
z nut, kradli i nabierali ludzi, ile się dało. W worku z
pewnością znajdowały się jakieś zwędzone przez nich
lichtarze i srebrne talerze, które Raphael zamierzał
spieniężyć u Mereditha.
W jakiś dziwny, osobliwy sposób prostota
cygańskiej moralności sprawiła, że Connor począł uważać
Raphaela za najuczciwszego ze znanych mu ludzi. Raphael
zaś rewanżował mu się niezachwianą lojalnością, odkąd
Connor, przyłapawszy go z zającem upolowanym w
ojcowskich włościach, obiecał, że nie doniesie o tym
nikomu, jeśli Cygan nauczy go, w jaki sposób złapać zająca
za pomocą dwóch psów i sieci. Z początku uważał ich
znajomość za rodzaj cichego buntu przeciw ojcu. Potem
uznał, że cierpki humor Raphaela, ukryta mądrość, a nawet
drobne kradzieże mają nieodparty urok. I nieoczekiwanie
zostali najlepszymi przyjaciółmi.
- Pewnie masz co opowiadać - zaczął Raphael - bo
słyszałem, że nie żyjesz!
- Owszem, mam, ale tylko jedna osoba wie, że
Roarke Blackburn nie zginął pod Waterloo. I wolę, żeby
tak zostało.
Raphael uniósł brwi i przypatrywał mu się uważnie
135
przez dłuższą chwilę. W końcu doszedł do jakiegoś jemu
tylko znanego wniosku i z uznaniem kiwnął głową.
- Roarke Blackburn? Znałem kogoś takiego, ale
zginął pod Waterloo. Niech mu ziemia lekką będzie -
odparł, dając do zrozumienia, że akceptuje jego fortel.63
- Właśnie. - Connorowi ulżyło, choć i tak wiedział,
że może Cyganowi ufać. - Szkoda go.
Raphael uśmiechnął się kątem warg.
- Masz rację, skoro tak powiadasz. Powiedz mi
tylko, jak się teraz nazywasz i czy chcesz obgadać
wszystko przy kufelku?
- Na imię mi Connor. Nic by mnie bardziej nie
ucieszyło od pogawędki, ale teraz podróżuję z kimś i nie
mogę tu dłużej zostać.
- Dobrze. Opowiesz kiedy indziej. Skądinąd nigdy
nie wyglądałeś lepiej, choć i tak z twarzy przypominasz
psa!
Connor i Raphael zawsze lubili docinać sobie
wzajemnie żartem, jak ludzie, którzy się naprawdę lubią.
- Dziwne, ale z ust mi to wyjąłeś, Raphaelu. A poza
tym... nigdy nie byłem szczęśliwszy.
Connor nagle zdał sobie sprawę, że mówi szczerą
prawdę. Jak to możliwe? Napadli go zbójcy, była kochanka
wyszła za jego brata, którego zamordowano, miał pustki w
kieszeni...
- A, rozumiem - stwierdził Raphael. - To z powodu
kobiety.
- Nie chodzi o żadną kobietę - sarknął z irytacją
Connor.
- A z kim podróżujesz? - Raphael uśmiechnął się
porozumiewawczo.
Connor szybko zmienił temat.
136
- Rozmawiałeś może z wieśniakami? Z
Pickeringami, Brownami?
Raphael zesztywniał nagle i spojrzał na niego
podejrzliwie, całkiem jakby żałował, że Connor go o coś
takiego pyta.
- Ach, odkąd twój brat zmarł, a prawdę mówiąc
jeszcze wcześniej, majątek podupadł.
Nikt o niego nie dba. Ludzie biedują. Młodego
Pickeringa powiesili za kradzież świni.
Jego rodzina nie miała co do gęby włożyć.
Connor spurpurowiał. Były to ostrożnie,
dyplomatycznie dobrane słowa, lecz przygnębiły go mimo
wszystko. A co więcej, Raphael dobrze wiedział, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]