[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ma dość własnego towarzystwa, pojechał do Brenny i Jeda.
Jeżeli zdziwili się, widząc go na swoim progu o dziesiątej
wieczorem, nie dali tego po sobie poznać.
- Ach, posiłki! - zawołała Brenna, nawet jakby z ulgą. -
Wchodz, wchodz - i wpakowała mu w ramiona marudzące
niemowlę.
Chłopczyk miał na imię Hank. W porównaniu z
noworodkiem Angie wydawał się duży. Charlie nerwowo
chwycił go na ręce.
- Co mam robić?
- Spaceruj z nim - powiedziała Brenna. - My to robimy od
wielu godzin.
Ze znużeniem padła na kanapę obok Jeda i uśmiechnęła
się do Charliego z wdzięcznością.
- Dobrze - zgodził się Charlie. Przecież to samo robił w
swojej chacie.
Jed wstał i przyniósł mu piwo. Charlie, z Hankiem na
jednej ręce i puszką piwa w drugiej, ruszył wokół pokoju. Coś
w jego kulejącym chodzie musiało uspokoić dziecko, bo
wkrótce wygodnie się rozparto na jego ramieniu i zasnęło.
- Ma dobry wpływ na niego - powiedział Jed z
szacunkiem,
- Czy Hank może zamieszkać z tobą w chacie? - spytała
Brenna.
- Mnie by to nie przeszkadzało. Ale on chybaby nie
chciał. Jed i Brenna wymienili spojrzenia.
- Dopadł cię instynkt gniazdowania? - zaśmiała się
Brenna.
Charlie wzruszył ramionami. Nie zamierzał się do tego
przyznawać. I nie potrzebował niczyjej litości tylko dlatego,
że kobieta, której pragnął, pojechała do Denver z innym.
Brenna chyba to wyczuła. Nie nalegała. Odczekała jeszcze
chwilę, póki nie stało się jasne, że Hank śpi jak suseł. Wtedy
zaprowadziła Charliego na górę, do pokoju dziecinnego.
- To będzie prawdziwy test twojej mocy - powiedziała. -
Możesz położyć go do łóżeczka tak, żeby się nie obudził?
Położył Hanka, dziecko lekko się wstrząsnęło, ale nie
otworzyło oczu.
- Jesteś cudotwórcą - szepnęła Brenna.
Gdy zeszli na dół, Jed popatrzył na niego z szacunkiem.
- Prawdziwy geniusz - stwierdził.
Charlie siedział u nich jeszcze grubo po północy.
Rozmawiał z Brenną o jej nowej wystawie w galerii Gaby,
która miała się odbyć na jesieni. Rozmawiał z Jedem i Otisem
o bydle i o tym, jak z Waltem przeprowadzał dziś stado.
Rozmawiał z Tuckiem o porsche i podziwiał rysunki chłopca.
Tak było o wiele lepiej niż obijać się w chacie i wyobrażać
sobie Cait i Steve'a w jakimś motelu w Denver. Lubił
towarzystwo i rozmowy. Czuł się tu dobrze. Jak w domu.
Chciał... Chciał tu zostać.
Nie u Jeda i Brenny, lecz w Elmer. W dolinie. Tutaj. W tej
społeczności. Z tymi ludzmi.
Z Cait.
Spał niespokojnie. Znił rozpaczliwe sny. Obudził się
wymęczony.
Niedziela była jeszcze gorsza. Walt zadzwonił i
powiedział, żeby sam sprawdził ogrodzenia. A on bez
towarzystwa mógł myśleć tylko o Cait. Dziś wraca. Jutro
zjedzie na dół i zobaczy się z nią. Ale co zrobi, jeżeli ona i
Steve już wpłacili zadatek na dom czy mieszkanie? Czy ma ją
siłą odciągać od Steve'a? Czy leż lepiej dokonać taktycznego
odwrotu?
Te sprawy musiał dziś przemyśleć. Nie wierzy! w
skuteczność odwrotów. Ale z drugiej strony, nie chciał też
unieszczęśliwić Cait.
Skończył pracę o piątej po południu i wrócił do chaty.
Rozkulbaczył jucznego konia, odłożył na miejsce drut i słupki,
potem rozsiodłał konia, na którym jechał, i oba wypuścił na
pastwisko. Robił wszystko automatycznie. Zajmowanie się
końmi i naprawianie ogrodzeń zaczynały się stawać jego
drugą naturą. Cisza mu już nie przeszkadzała. Zresztą wcale
nie było tu aż tak cicho. Słyszał ptaki, koniki polne, szmer
wiatru wśród liści drzew.
Mnóstwo znajomych nie uwierzyłoby, że to on, Charlie
Tropiący Aosie, gdyby go teraz zobaczyli. Ale on wiedział, że
to dobre miejsce dla niego. Lepsze dla człowieka, którym się
stał, niż powrót do fotografowania wojen.
Tak, mógłby się do tego przyzwyczaić. Mógłby pokochać
to miejsce i nigdy stąd nie wyjechać. Gdyby tylko miał Cait.
Zapadł już zmierzch, gdy usłyszał silnik pikapa Walta.
Charlie właśnie parzył kawę. Biorąc pod uwagę
nieomylny instynkt Walta i jego uwielbienie gatunku jawa,
doszedł do wniosku, że staruszek musiał usłyszeć puknięcie,
gdy otwierał nową puszkę. No i dobrze. Chętnie by z kimś
pogadał. Nie odezwał się do nikogo od chwili, gdy dziś rano
Walt odłożył słuchawkę.
Może Cait wróciła. Może Walt przywozi jakieś
wiadomości. Charlie poczuł, jak wszystko wewnątrz mu się
zaciska. Wyjął drugi kubek, postawił go na stole i wyszedł na
próg.
Powoli gasło ostatnie światło dnia. Po wschodniej stronie
pikap wziął zakręt i Charlie zobaczył blask reflektorów. Stał,
opierając się jedną ręką o framugę, i czekał. W końcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]