[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jedyny towarzysz!
- Ależ panie Zaf...
BUCH!
Drzwi sklepu się zatrzasnęły tuż przed nosem Torama-sa tak nagle, że o mało co mu go nie
rozbiły. - Co za maniery! - oburzył się chłopiec, odskakując do tyłu.
Potem spojrzał na Ricka, który dotąd milczał.
- Stary wariat... - powiedział zawiedziony. - Mam nadzieję, że teraz na miejscu tej
śmierdzącej rudery stoi piękna pizzeria!
- Nie powiedziałbym, że wariat... - zauważył Rick, poprawiając sobie plecak na
ramionach. - Raczej wyglądał na potężnie wystraszonego.
Słyszeli, jak wewnątrz stary Zafon manipuluje zasuwami i zamkami, żeby zamknąć sklep
najdokładniej, jak tylko się da.
- Ale co go mogło aż tak wystraszyć? - myślał na głos Tommi.
- Cokolwiek to było, chciał nam dać znać, że zrozumiał - powiedział Rick. - Słyszałeś
co powiedział? Powiedział: Penelopa, Ulysses i Leonard Minaxo! Bardzo śmieszne..."
- I co z tego?
- A to, że przecież ty mu nie podałeś nazwiska Leonarda.
Tommaso z niedowierzaniem spojrzał na zamknięte drzwi sklepiku. - Kłamczuch z tego
starucha! - zawołał, kopiąc ze złością w futrynę. - Jasne, że go zna!
- I prawdopodobnie zna też pozostałych - uśmiechnął się Rick. - Wiesz, co? Może to nie
był taki zły pomysł, żeby tu przyjść. Sądzę, że Zafon chciał dać nam do zrozumienia, że
przekaże wiadomość.
Tommaso pokręcił głową, czując narastające zmęczenie. - Nie wiem, co o tym myśleć.
A kiedy to mówił, zaburczało mu w brzuchu.
- Ooo... Co byś powiedział, żeby tak zamiast kombinować, wrzucić coś na ząb? -
odezwał się Rick, który też już zgłodniał.
- Jesteśmy o dwa kroki od placu św. Marka - odpowiedział Tommaso. - Nie wiem, jak
działają stragany i straga-niarze w tej Wenecji, ale jeżeli pójdziemy... tędy, bez trudu
znajdziemy kogoś, kto nam sprzeda mule czy inne małże.
- Tak?
Tommaso ruszył przodem. - Chodz ze mną, kolego z Kornwalii. Ty mi dałeś spróbować
angielskie scones, teraz ja dam ci skosztować ślimaków z czosnkiem i oliwą, ryby w
pikantnym sosie, pieczeni z rożna i pulpetów ze sztokfisza!
Dwadzieścia minut pózniej Rick wędrował nabrzeżem Riva degli Schiavoni z kartonowym
rożkiem pełnym pysznych ślimaczków, podczas gdy Tommaso obok pogryzał smażoną
sardynkę w panierce polaną wyśmienitym sosem z octem i cebulką. Jego mała puma dreptała
radośnie tuż za nim, dopraszając się kawałeczków ryby i przeganiając bezpardonowo każdego
gołębia, który ośmielił się przysiąść na ulicy.
Przed skorzystaniem z mechanicznej gondoli Petera i powrotem do Kilmore Cove obaj
chłopcy postanowili zajrzeć pod jeszcze jeden znany sobie adres wenecki: Dom Cabota, gdzie
znajdowały się Wrota Czasu prowadzące do Willi Argo. Kto wie, a nuż jakimś szczęśliwym
trafem znajdą tam wskazówkę, która im pomoże trafić na ślad Petera czy Nestora.
Był piękny słoneczny dzień i na nabrzeżach wzdłuż kanałów było bardzo dużo
spacerowiczów. Kanały w pobliżu placu św. Marka były pełne najrozmaitszych, mniejszych i
większych łodzi, a z wysoka rozlegały się jak zwykle krzyki mew.
Rick skończył jeść swoje ślimaczki i w pełni zadowolony zawołał: - Ale pyszne to jedzonko!
Tommaso również był zachwycony swoimi sardynkami w sosie. Prawdę mówiąc, wcześniej
za nimi nie przepadał, ale teraz, po tych wszystkich przejściach, jakoś łagodziły napięcie i
tęsknotę za domem. No i nigdy mu tak nie smakowały.
Myśl o domu wywołała silne poczucie winy. Pomyślał, jak bardzo musieli się martwić jego
rodzice i podziękował
w myśli panu Bloomowi, że zechciał z nimi porozmawiać przez telefon i trochę ich uspokoić.
Ale przecież wiedział, że po powrocie będzie musiał się niezle tłumaczyć...
Kilka minut pózniej przeszli przez most i znalezli się przed Domem Cabota. Z zadowoleniem
zauważyli, że brama od strony kanału była tylko przymknięta, więc wystarczyło lekkie
pchnięcie, by wejść.
Za bramą było tak, jak to Rick zapamiętał: podwórecz-ko, kolumnada na wysokość dwóch
pięter, schody...
- Czy tu już nikt nie mieszka? - zapytał Tommaso, wchodząc po schodach z nieodłączną
pumą, która wspinała się pod górę z dużym trudem.
- Chyba nie. Uuuu! Jest tu kto? - zawołał Rick, jak dla zabawy.
Odpowiedziało mu tylko echo.
W kilka sekund doszli do Wrót Czasu, podobnych do wszystkich innych drzwi w tym domu,
ale w odróżnieniu od nich...
- Zamknięte - zauważył Tommi. - Przynajmniej wiemy, że Nestor tędy nie przechodził.
Rozejrzeli się dokoła w poszukiwaniu czegoś, ale sami dobrze nie wiedzieli, czego właściwie.
Nie znajdując niczego istotnego, zeszli po schodach. Pumiątko zapiszczało smutno, jakby
chcąc wyrazić żal: Jak to? I na nic cały mój wysiłek wdrapywania się po schodach?".
Nagle Rick przystanął.
- Co jest? - spytał go Tommaso.
Ręka rudzielca przesunęła się przed nosem kolegi, wskazując mu podwórze.
Puma parsknęła.
- Hej! - zawołał Tommaso.
Pośrodku podwórka stała drobna postać w długim płaszczu, który ją zakrywał całkowicie.
Miała kasztanowe włosy, skórę na twarzy bladą jak z porcelany i okrągłe okulary w drucianej
oprawce.
- Peter! - krzyknął Rick, nie mogąc wprost uwierzyć własnym oczom. - Peter Dedalus!
Obaj chłopcy pobiegli mu na spotkanie, podczas gdy pumiątko pozostało nastroszone na
schodku. Peter tymczasem wyciągnął zza poły płaszcza prawą rękę, w której trzymał broń:
pistolet skałkowy z rękojeścią z masy perłowej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]