[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na gospodarstwo.
Nie spostrzegłem go zrazu, bom szedł bokiem drogi, zatem wierzby zasłaniały mi poręcz
mostu; byłem jednak nie dalej jak o dziesięć kroków. Schowałem się za wierzbę, sam nie
wiedząc, co mam na razie robić.
Ale ojciec siał ciągłe na miejscu. Spojrzałem nań: na twarzy jego malowała się troska i
bezsenność. Wodził oczyma po stawie i mruczał pacierze poranne. Do uszu moich doszło
wyraznie:
Zdrowaś Maria, łaskiś pełna, Pan z Tobą! Tu dalszy ciąg począł szeptać cicho, a potem
znowu głośno:
I błogosławion owoc żywota Twojego. Amen.
Zniecierpliwiło mnie tak stać za wierzbą i postanowiłem przemknąć się cicho przez most.
Mogłem to uczynić, albowiem ojciec stał odwrócony ku wodzie, a przy tym, jak
wspomniałem, był trochę głuchy, bo jeszcze za czasów swych wojskowych ogłuchł był od
zbytniego huku dział. Stąpając tedy ostrożnie, przebierałem się przez most za dalsze wierzby,
na nieszczęście jednak zle poobsadzane dyle drgnęły, ojciec obejrzał się.
Co ty tu robisz? spytał.
87
Zarumieniłem się jak burak.
Przejść się, ojcze, idę, przejść się tylko.
Ale ojciec zbliżył się ku mnie i odchyliwszy trochę płaszcza, którym osłaniałem się
starannie, ukazał na szablę i pistolety i rzekł:
A to co?
Nie było rady: należało się przyznać.
Powiem już ojcu wszystko rzekłem idę się bić z Mirzą.
Myślałem, że ojciec wybuchnie gniewem, ale nad spodziewanie moje nie wybuchnął, tylko
spytał:
Kto kogo wyzwał?
Ja jego.
Bez poradzenia się z ojcem, bez powiedzenia słowa?
Wyzwałem go wczoraj, zaraz po pogoni, w Ustrzycy. Nie mogłem, ojcze, pytać się o nic,
a zresztą bałem się, że ojciec zabroni.
I zgadłeś. Wracaj do domu. Całą tę sprawę mnie zostaw.
Serce ścisnęło mi się tak boleśnie i rozpaczliwie, jak nigdy.
Ojcze rzekłem zaklinam cię na wszystko, co ci jest święte, na pamięć dziada, nie
zabraniaj mi się bić z Tatarem. Pamiętam, jak nazywałeś mnie demokratą i gniewałeś się o to
na mnie. Otóż teraz przypomniałem sobie, że płynie we mnie krew dziada i twoja. Ojcze, on
skrzywdził Hanię! i maż to mu być darowane? Niechaj nie mówią ludzie, że ród nasz dał
ukrzywdzić sierotę i nie pomścił się za nią. Ja jestem bardzo winien: ja ją kochałem i nie
powiedziałem ojcu o tym, ale przysięgam, że gdybym nawet nie kochał jej, to dla jej
sieroctwa, dla naszego domu i dla naszego imienia uczyniłbym toż samo, co teraz czynię.
Sumienie mówi mi, że to jest szlachetne i ty, ojcze, mi nie zaprzeczysz; ale, jeśli tak jest, to
ja nie wierzę, żebyś ty bronił mi być szlachetnym; ja nie wierzę! nie wierzę, ojcze! Ojcze!
pamiętaj: Hania skrzywdzona, a ja wyzwałem, ja dałem słowo. Wiem, żem jeszcze
niedorosły, ale czyż niedorosły nie ma takiej samej czci i takiego samego honoru jak dorosły?
Jam wyzwał, ja dałem słowo, a uczyłeś mnie nieraz, że honor to pierwsze prawo szlachcica.
Ja dałem słowo, ojcze! Hania skrzywdzona, na domu naszym plama i ja dałem słowo. Ojcze!
ojcze!
I zawisnąwszy mu ustami na ręku, rozpłakałem się jak bóbr; modliłem się prawie do ojca;
ale też w miarę jak mówiłem, surowa twarz jego miękła i łagodniała coraz bardziej: podniósł
oczy w górę i ciężka gruba łza, prawdziwie ojcowska, spłynęła mi na czoło! Toczył ciężką
88
walkę z sobą, bo byłem zrenicą jego oka i kochał mnie nade wszystko na świecie, więc drżał
o mnie, lecz wreszcie schylił posiwiałą głowę i rzekł cichym, zaledwie dosłyszalnym głosem:
Niech cię prowadzi Bóg ojców twoich. Idz, chłopcze, idz się bić z Tatarem!
Padliśmy sobie w objęcia. Ojciec przycisnął mnie do siebie i długo, długo trzymał mnie na
piersi swojej. Potem jednak otrząsnął się ze wzruszenia i rzekł do mnie z mocą i weselej:
A to już bij, chłopcze, aż będzie w niebie słychać!
Pocałowałem go w rękę, on zaś:
Na szable, czy na pistolety?
On wybierze.
A świadkowie?
Bez świadków. Ufam ja jemu, a on mnie. Po co nam świadkowie, ojcze?
I znowu rzuciłem mu się na szyję, bo czas mi było ruszać. Odszedłszy ze staję drogi,
obejrzałem się: ojciec stał jeszcze na moście i żegnał mnie z daleka krzyżem świętym.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca, padłszy na wyniosłą jego postać, otoczyły ją jakby
świetlistą aureolą. I tak w świetle, z podniesionymi rękoma, wydał mi się ten posiwiały
weteran niby starym orłem, błogosławiącym z daleka swoje pisklę na takie życie gromkie i
skrzydlate, w jakim sam kiedyś się lubował.
Ach! serce tak mi wezbrało wówczas, tyle miałem otuchy, wiary i zapału, że gdyby nie
jeden, ale dziesięciu Selimów czekało na mnie u Wachowej chaty, wszystkich dziesięciu
wyzwałbym natychmiast o lepszą.
Przyszedłem wreszcie do chaty. Selim czekał na mnie na skraju lasu. Przyznaję, że gdym
spojrzał nań, uczułem w sercu coś takiego, co czuje wilk patrząc na łup swój. Spojrzeliśmy
sobie groznie i ciekawie w oczy. Selim zmienił się przez te parę dni; schudł i zbrzydł, a może
mnie się tylko tak zdawało, że zbrzydł. Oczy jego świeciły gorączkowo, końce ust drgały.
Poszliśmy obaj natychmiast w głąb lasu, ale przez całą drogę nie mówiliśmy do siebie ani
słowa. Wreszcie znalazłszy małą polankę między sosnami, zatrzymałem się i rzekłem:
Tu. Zgoda?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]