do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Południowej Karolinie. Nie było jak dojść, skąd i dokąd przekazywane są telefoniczne
połączenia. Cudowna rzecz!
Oświadczyła Charleyowi, że wyszła za mąż przed czterema laty, ale jej małżeńskie
szczęście trwało zaledwie kilka tygodni. Powiedziała mu też, że jest doradcą
podatkowym, co było zgodne z prawdą. Prowadziła bowiem cząstkę spraw podatkowych
syndykatu w południowej Kalifornii. Potem niespodziewanie wydarzyło się coś, co
powinna była przewidzieć, lecz nie przewidziała. Poszła do łóżka z Charleyem Partanną i
gotowa była zaklinać się na wszystkie świętości, że czegoś podobnego jeszcze nikt nie
przeżył. Jak świat światem, myślała.
Zakochała się w Charleyu Partannie. Kochała Charleya Partannę, czy też jak tam
miała określić swój stan emocjonalny według jego wymagających zasad.
Rozdział 14
Załatwiła Louisa Pala w jego wozie na parkingu. Specjalnie włożyła opięte szorty i
ciasny podkoszulek, żeby Louis, obserwując ją, jak wysiada z wynajętego samochodu i
biegnie do niego przez parking, uśmiechnięta jak panna młoda, gotowa uciec z nim
66
choćby na koniec świata, widział, że nie ma przy sobie broni. Marxie ukrył wcześniej
pistolet w wozie Louisa pod tablicą rozdzielczą od strony pasażera. Całując Louisa,
oderwała pistolet od magnesów i strzeliła mu w głowę. Położyła trupa na przednim
siedzeniu i wysiadła. Otworzyła tylnie drzwi, nachyliła się przez oparcie i przejrzała
Louisowi kieszenie. Pieniądze znajdowały się w bagażniku, spakowane do torby stojącej
obok walizki z ubraniem.
Przeniosła torbę do swojego samochodu i ruszyła w stronę Reno. Wczesnym
rankiem zatrzymała się na chwilę i przebrała w sukienkę. Z Reno poleciała do Los
Angeles, wsiadła we własny wóz, który zostawiła na lotnisku, i pojechała do domu.
Marxie leżał w łóżku. Było z nim zle. Od rana miał już dwa krwotoki.
- Nie mogę nigdzie jechać, Irene.
- Staraj się odpocząć. Nic nie mów.
- Zjawią się po forsę. Powinniśmy być w drodze do Hong Kongu, a ja nie mam sił
się ruszyć. - Zaczął kasłać do chustki. - Ten adres jest w moich aktach.
- Marxie, nie denerwuj się. Coś wymyślę! Wymyśliła coś już dwa tygodnie temu.
Marxie i tak przecież był umierający.
- Kiedy tu przyjdą, mów, że wpadłem do willi z bronią w ręku i cię sterroryzowałem.
Udawaj, że nic nie wiesz o szmalu.
Przeszła do małego pokoju, w którym zwykle oglądała telewizję, i podzieliła łup na
dwie równe części. Połowę, dolę Marxiego, schowała do torby, którą postawiła w szafie w
przedpokoju. Swoją część zamierzała umieścić w swoim sejfie w banku. Jeśli coś
wkrótce przytrafi się Marxiemu, cała forsa będzie należała do niej.
Nazajutrz Marxie uparł się, że wstanie z łóżka. Z pomocą Irene włożył szlafrok,
usiadł przy biurku w pokoju telewizyjnym i tam - ze spluwą w kieszeni - zaczął stawiać
pasjanse. Przez cały dzień, a także cały następny, rozkładał karty i powoli umierał.
Skończyły się im zapasy jedzenia, więc Irene wyszła na zakupy. Minęło już chyba dość
czasu, pomyślała. Niedługo się zacznie. Kiedy po powrocie weszła do kuchni, wyczuła w
domu czyjąś obecność.
- Kochanie, wróciłam! - zaśpiewała od progu, specjalnie udając oddaną żonę.
Wtem usłyszała za sobą głos Charleya; Bogu dzięki, była na to przygotowana.
Odwróciła się do niego, myśląc o Marxiem. Wiedziała, że skończyły się jego cierpienia.
Dalej wszystko poszło jak z płatka. Wskazała Charleyowi torbę z pieniędzmi.
Udawała, że jest w szoku. Tak się zresztą przejęła swoją rolą, że prawie uwierzyła we
własną niewinność. Charley powiedział, że ją podejrzewa, ale nic jej nie zrobi. Nie zabije
jej, boją kocha. Kiedy potem spytał ją, czy nadal chce zostać jego żoną, po raz pierwszy
w życiu oznajmiła coś z takim przekonaniem:
- Tak, Charley. Chcę.
Mieli dwa wyjścia, albo wrócić do sytuacji sprzed kilku dni, albo zrobić ogromny krok
naprzód. Widziała, że Charley strasznie się męczy, ale sam był sobie winien. Nie mógł jej
nic udowodnić. Z własnej woli oddała mu połowę szmalu. Nic nie wskazywało na to, że
cokolwiek łączyło ją z Louisem. Jedynie z Marxiem, ale był przecież jej mężem, a ktoś
taki jak Charley powinien się przecież orientować, jak często żony ludzi ze środowiska
cierpią przykrości przez mężów. Zresztą Marxie już nie żył. Jeśli tylko konsekwentnie
67
będzie obstawać przy swojej niewinności, z dnia na dzień powinno być coraz lepiej
między nią i Charleyem. Jej najdroższy odzyska równowagę ducha, ona również, a za to
będzie bogatsza o trzysta sześćdziesiąt dolców.
To oczywiste, że nie chciała się rozstać z forsą, ale jeszcze bardziej nie chciała się
rozstać z Charleyem. Jezu, myślała, dlaczego przezwisko  Harcerzyk ma być obelżywe?
Przecież najwspanialsze w Charleyu było to, że autentycznie był harcerzykiem. Wierzył
w pracowitość, obowiązkowość. Wiedziała, że dopiero gdy go odzyska, przekona się ile
bólu sprawiła mu tym, iż przez nią sprzeniewierzył się wartościom, w które tak głęboko
wierzył. Musi go przekonać, że również ceni te same wartości: lojalność, honor Prizzich,
a także sumienność, która każe mu wywiązywać się z obowiązków bez względu na trud i
cenę.
Wiodło się jej niezle przede wszystkim dlatego, że w branży nie było zbyt wielu
facetów, którzy znali się na rzeczy i umieli bezbłędnie wykonać robotę. Wiedziała, że
płacą jej gruby szmal nie tylko dlatego, że jest jedyna kobietą trudniącą się tym fachem.
Nawet jeśli chodziło o typową mokrą robotę - nie o likwidowanie ważnych figur, ale
drobnych bandziorów - w syndykacie trudniło się tym zaledwie dwanaście procent
wyspecjalizowanych żołnierzy: rewolwerowcy, nożownicy i dusiciele. Prizzi mogli
wystawić armię o sile dwa tysiące sto chłopa, ale do mokrej roboty mieli góra stu
pięćdziesięciu łapsów, z czego co najmniej setka to prymitywne matoły, nadające się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta