[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odrobinę nadziei na przeżycie nadchodzącej konfrontacji.
Sebastian podniósł głowę, przyglądając się oknom na piętrze. Były okratowane,
podobnie jak te na parterze. Wiedział jednak, że od strony rzeki są drugie drzwi.
Na miękkich nogach, starając się kontrolować oddech, prześlizgnął się boczną alejką
w stronę wody. Gdy mijał stertę pustych opakowań i połamanych beczek, coś zapiszczało i
drogę przebiegł mu szczur.
Sebastian zatrzymał się, wytężając słuch, by złowić choćby najmniejszą sugestię
dzwięku, jakikolwiek znak, że Wilcox, czający się w kamiennej bryle składu, usłyszał go.
Słaby podmuch powietrza przesyconego zapachem morskiej wody przepłynął nad basenem
portowym wypełnionym ciężką, czarną wodą, której nie zdołała przesłonić marznąca gęsta
mgła. Ciemne, wysokie burty i rozkołysane maszty statków były tylko nocnymi, widmowymi
cieniami.
Sebastian przekradł się do drzwi od strony doku, stąpając ostrożnie po surowych,
śliskich płytach nabrzeża. Na tych drzwiach nie było kłódki, ale przeważnie i tak ryglowało
się je od środka. Wyciągnął rękę i pchnął skrzydło tylko na tyle, by potwierdzić
przypuszczenie: drzwi były zamknięte.
Pod sobą słyszał uderzenia fal - tutejsze składy zostały wzniesione nad wodą. W
podłodze składu była zapadnia pozwalająca na bezpośredni dostęp do lichtug i barek. Mogła
posłużyć jako wejście, ale dawała zbyt wiele przewagi czekającemu w środku mężczyznie.
Sebastian chciał znalezć drogę, która dałaby jemu przewagę. Musiał wejść od góry.
Drugie drzwi do załadunku otwierały się z doku na górne piętro, gdzie potężne ramię
dzwigu, wystające nad wodą, używane było do podnoszenia ładunków. Ale teraz ramię
pozbawiono zarówno wciągarki, jak i bloku, a Sebastian nie miał nawet liny, by się tam
wspiąć. Pobliska sterta gratów blokowała dostęp do nabrzeża, nie była jednak ani tak blisko
drzwi, ani na tyle wysoka, by podjąć próbę wdrapania się po niej. Musiał znalezć inny sposób.
Wrócił do frontowych drzwi i przyjrzał się uważnie płaskiej linii dachu. Skład obok
był starszy i większy, ale miał podobną wysokość. Jego drzwi, podobnie jak drzwi budynku
Kompanii Handlowej Prosperity , były zamknięte na kłódkę.
Sebastian przyniósł z przejścia jedną z połamanych beczek. Nawet pusta ważyła ponad
czterdzieści funtów. Podniósł ją nad głowę, spuścił żelazne okucie na kłódkę raz, potem drugi,
i uśmiechnął się, czując, że kłódka ustępuje.
W cichej zamglonej nocy ten niewielki hałas zabrzmiał nienaturalnie głośno. Sebastian
znieruchomiał, oddychając pospiesznie i nasłuchując łomotu przyboju na nabrzeżu.
Drzwi w końcu ustąpiły. Sebastian wśliznął się do magazynu i znów przystanął,
czekając, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. To prawda, widział w mroku lepiej niż
większość ludzi, ale i tak potrzebował nieco światła, tymczasem gęsta mgła przesłoniła
księżyc i gwiazdy, a nawet światła miasta.
Cal po calu przesuwał się po podłodze zastawionej skrzyniami i baryłkami. Powietrze
wypełniały ciężkie, zmieszane zapachy ich zawartości: herbaty z Indii, skór soboli z Rosji, bel
bawełny z Karoliny Północnej i Południowej. Słaby blask ukazał mu umieszczoną na środku
zapadnię o wymiarach mniej więcej osiem stóp na dziesięć, oświetlaną z góry przez niewielki
świetlik. Z jednej strony zapadnia przylegała do prostych, stromych schodów.
Sebastian wbiegł lekko po schodach. Piętro, podobnie jak parter, zastawione było
skrzyniami i belami bawełny. Zwietlik nad głową odcinał się szarym kwadratem od czerni
sufitu. Wiedział, że tu, na piętrze, znajdują się narzędzia pozostawione przez pracowników
składu. Cenne minuty mijały, gdy szukał ich najpierw przy schodach, potem w kolejnych
częściach piętra.
Znalazł je w końcu w drewnianej skrzyni, nieopodal frontowej ściany. Odrzucił
młotki, długie łańcuchy i zwój liny, sięgnął po niewielki pręt do podważania i wsunął go za
pasek spodni. Potem, przesunąwszy kilka skrzyń, wspiął się do świetlika na odległość
ramienia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]